Bieganie to rachunek zysków i strat . Poznaj biegową historię Czarka Kupińskiego
Czarek Kupiński nigdy nie przypuszczał, że będzie biegaczem. Jego waga też na to nie wskazywała. Dziś nie tylko biega, ale i swoimi osiągnięciami inspiruje innych.
Na swoim koncie ma starty w maratonach m.in. w Berlinie, Florencji, Rzymie, Marekeszu, Chicago i w Nowym Jorku. Na 50. urodziny zrobił sobie prezent, złamał 3h w maratonie podczas 40. PZU Maratonu Warszawskiego meldując się na mecie z czasem 2:59:28, a trzy tygodnie wcześniej zwyciężył w kategorii M50 w 36. PKO Wrocław Maraton. Jest wicemistrzem Polski w Półmaratonie Weteranów w kategorii M50. Zajął 6. miejsce OPEN i 1 w kategorii na dystansie 130 km podczas Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich. Zwyciężył swoją kategorię wiekową również w Rzeźniku Ultra. Tych osiągnięć można wymieniać znacznie więcej.
Jak zaczęła się jego przygoda z bieganiem? Co mu dało bieganie? Zapraszamy do rozmowy.
Jak zaczęła się Twoja przygoda z bieganiem?
Czarek: Moja historia biegowa rozpoczęła się nietypowo. Pojechałem na szkolenie do Zakopanego. Byłem wtedy policjantem, a naszym instruktorem był policjant-maratończyk. Pamiętam, jak wspominał, że ukończył maraton w czasie 3:27. Dla mnie było to nie do pojęcia, nie miałem wyobrażenia, czy to szybko, czy wolno. Zauważyłem, że reszta moich koleżanek i kolegów doskonale wiedziała, o czym mówi, a ja nic. Były to czasy, gdy nosiłem koszulę XL i guziki wręcz pękały mi na brzuchu. Ta nadwaga zaczęła mi już przeszkadzać.
W wolnej chwili poszliśmy na spacer. Byłem wtedy pierwszy raz w Tatrach. Ekipa, z którą byłem, była dość rozrywkowa. Już po około 300 metrach usiedliśmy na ławeczce, a część z nich wyciągnęła papierosy.
Sam już wtedy nie paliłem, więc dym mi przeszkadzał. Odszedłem nieco dalej. Spoglądając na skalistą drogę lekko prowadzącą w górę, zauważyłem, że zbiega z niej jakiś mężczyzna. Obserwowałem go. Pierwsze, co pomyślałem, to że to jakiś turysta, który odłączył się od grupy, coś zapomniał i teraz stara się dogonić resztę. Wydawało mi się, że po górach się nie biega.
Przyglądałem się bardziej. Zobaczyłem lekką kurteczkę, szorty, adidasy na nogach. Może to jednak biegacz – powiedziałem do stojącego obok kolegi. On odpowiedział – „No chyba tak”. Zapytałem: „A on się nie boi, że mu te nogi gdzieś w tych kamieniach się powykręcają?” Kolega odparł: „No chyba nie”. Odprowadzałem biegacza wzrokiem i pierwsze, co pomyślałem, to: „Ale poje...”.
Wróciłem do Wrocławia i opowiadałem znajomym historię o zobaczeniu biegacza górskiego. Było to dla mnie humorystyczne przeżycie. Koleżanka powiedziała: „Tyle razy mówiłam, żebyś poszedł pobiegać, a ty się z tego śmiałeś”. Uznałem – dobra, biegniemy. Założyłem buty, które wydały mi się sportowe, i ruszyłem. O dziwo udało się pokonać nawet jakieś 6,5 km, takim trochę marszobiegiem. Dwa dni później to powtórzyliśmy.
Powiedziała mi, że jak będę biegał przez trzy tygodnie, to się wciągnę. Uznałem, że to świetny sposób na zrzucenie brzucha. Biegałem co dwa dni. Tylko nogi zaczynały mnie boleć tak bardzo, że z perspektywy czasu, przypominając sobie ten ból, zwłaszcza w stopach, chyba bym teraz przestał biegać. Wtedy biegałem dalej, bo nie miałem świadomości. Teraz zdecydowanie bym to przerwał.
Po 3-4 tygodniach systematycznego biegania trzy razy w tygodniu pojawiły się pierwsze efekty. Pokonywałem coraz dłuższe dystanse. Zaczynało mi się to podobać.
Niestety, po 1,5 miesiąca zachorowałem. Wylądowałem w szpitalu, przeszedłem operację. Miałem okres rekonwalescencji. Truchtałem, ale ostrożnie. To był moment, kiedy biegania zaczynało mi już brakować. Wiedziałem już, jakie korzyści przynosi.

Już się uzależniłeś?
Czarek: Tak, już się wciągnąłem. Kiedy poszedłem na kontrolne badanie do lekarza, usłyszałem, że moje zdrowie wróciło do normy, z adnotacją, że muszę o siebie dbać. Zapytałem, czy mogę biegać. Okazało się, że bieganie mi nie zaszkodzi – „niech pan biega” – usłyszałem. Z radości, że mogę wrócić do pasji, którą już zdążyłem się zauroczyć, zapisałem się na Nocny Półmaraton we Wrocławiu. A ponieważ była promocja, zapisałem się od razu także na maraton.
Wydawało mi się to genialnym pomysłem. Jednak po dwóch tygodniach ocknąłem się i pytałem sam siebie – „coś ty, durniu, narobił?”. Wiara zaczynała spadać. Nie bałem się dystansu półmaratonu, ale nasłuchałem się tyle o tym, co dzieje się na maratonie, że zaczęła mnie ogarniać mała panika.
Wymyśliłem sobie, że pojadę do Wałbrzycha do mojego kolegi – Grzesia, trochę takiego mojego mentora. Wiedziałem, że przebiegł już wiele maratonów. Miałem przed sobą swój pierwszy, a zaczynały mnie już boleć kolana. Powiedział mi, że to z powodu braku wytrenowania. Trochę mnie to zabolało, bo przecież trenowałem systematycznie. Pochwalił jednak mój pomysł, by w czerwcu pokonać półmaraton, a we wrześniu maraton, na które byłem zapisany.
Tak mnie nakręcił, że uznałem, iż po drodze zapiszę się na jeszcze jeden maraton na początku maja, rozgrywany w Jelczu-Laskowicach. Nie wiem, gdzie miałem rozum. Teraz już bym takich rzeczy nie zrobił.
Do tego koledzy namówili mnie na bieganie po górach. Gdy pierwszy raz z nimi wbiegłem 5 km na szczyt Ślęży trasą Górskiego Biegu na Ślężę, uznałem na samym szczycie, że nigdy w życiu nie robiłem nic bardziej ekstremalnego. Byłem blisko zgonu.
Było takie mocne tempo?
Czarek: Nie byłem przygotowany. To był bieg w stylu alpejskim, trudny technicznie. Choć nie ma dużego przewyższenia, trasa potrafi wykończyć, zwłaszcza kogoś, kto jest tam po raz pierwszy. Uznałem, że bieganie po górach może nie jest dla mnie, ale zauważyłem też pozytywne aspekty – daje to pewną siłę biegową, co mogło pozwolić mi się poprawić w biegach asfaltowych. Tam chciałem być coraz lepszy i to był mój główny cel.
Był nim wspomniany już Nocny Półmaraton we Wrocławiu w czerwcu 2015 roku. Tam chciałem się dobrze zaprezentować, ale rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Pamiętam, że gdy nadszedł termin biegu, po starcie ruszyłem pełną parą. Pierwszy kilometr przebiegłem na pełnej petardzie, ale na drugim już odezwał się ból kolana. Można powiedzieć, że to był koniec przygody. Pół roku przygotowań i takie rozczarowanie. Wiedziałem, że jak się zatrzymam, to nie ukończę trasy. Dobiegłem w czasie 1:34:53. To było kolejne doświadczenie, ale dziś 20 km ze sztywną nogą bym nie przebiegł.
To był cel główny, ale w szalonym sposobie zapisywania się na zawody, szybciej wystartowałeś już na dystansie maratońskim?
Czarek: Tak, maraton ukończyłem szybciej, niż się spodziewałem. W maju stanąłem na starcie maratonu w Jelczu-Laskowicach, na który zapisałem się spontanicznie, po zaledwie czterech miesiącach biegania. W tym samym biegu startował mój chrześniak, ale na dystansie 10 km. Gdy nasze trasy się przecinały, powiedział mi: „Wujek, jak ja ci współczuję”.
Sam nie wiedziałem, co tam robię. Trasa składała się z okrążeń po około 10,5 km. Gdy ruszałem na czwarte okrążenie, pomyślałem, że wkraczam w nieznane. Końcówka maratonu, jak to zwykle bywa, nie była łatwa, co pewnie wielu zna z własnego doświadczenia. Doświadczyłem też samotności maratończyka.
Kiedy osoby startujące na krótszych dystansach – 10 i 21 km – zakończyły swoje zmagania, na trasie pozostało około 200-250 zawodników. Na trzeciej i czwartej pętli wszyscy się rozciągnęli, więc biegło się w samotności. Nie wiedziałem, co tam robię, ale udało się ukończyć bieg w lepszym czasie, niż zakładałem – 3:39:26. Planowałem czas 3:50-3:55.
Po biegu, gdy poszedłem na stołówkę i jadłem makaron, dopiero dotarło do mnie, co się wydarzyło. Popłakałem się ze wzruszenia. Towarzyszyły mi silne emocje. Nie wiem, czy kiedykolwiek o tym marzyłem, może jako dziecko, kiedy w telewizji leciał Maraton Pokoju. Bawiliśmy się wtedy w maratończyków, biegając wokół bloku. Innym razem wszyscy byliśmy kolarzami. Nigdy jednak specjalnie nie ciągnęło mnie do biegania. Nie marzyłem o tym.
Mówisz bieganie Ciebie nie interesowało, ale byłeś w inny sposób aktywny?
Czarek: Wychowywałem się w latach 70. i 80. Jestem rocznik '68. Wówczas spędzaliśmy całe dnie na podwórku. Zawsze były to jakieś gry ruchowe: zabawy w chowanego, a przede wszystkim gra w piłkę nożną.
W szkole podstawowej przez dwa lata trenowałem piłkę ręczną w klubie SKS. Był to jednak poziom szkolny, amatorski. W wieku około 15 lat postanowiłem zostać gwiazdą rocka. Sport przestał mnie interesować. Grałem nawet w zespole i prowadziłem niezdrowy tryb życia.
Powrócę do tematu zawodów. Zaczynałeś się tak spontanicznie zapisywać, bo spodobała Ci się atmosfera startowa?
Czarek: Wiele rzeczy mi się spodobało. Na początku oczywiście towarzyszyły mi duża niepewność i lęk. Z tym zresztą wiąże się anegdota z pierwszymi zawodami, na które się zapisałem, ale o tym może za chwilę. Podobały mi się gadżety: pierwsza koszulka, medal, upominek… Ale także pewna elitarność i prestiż. Kiedy stanąłem na starcie swojego pierwszego większego biegu, Półmaratonu Ślężańskiego, gdzie startowało 4,5 tysiąca osób, otoczka: muzyka, orkiestra i wystrzał z armaty, sprawiły, że adrenalina i emocje były niesamowite. To mnie trochę urzekło.
Poza tym, gdy zaczynam się zastanawiać i analizować, co tak naprawdę kocham w bieganiu, dochodzę do wniosku, że nie lubię samego biegania. Ludzie opowiadają o uderzeniach endorfin, uśmiechają się. To są jednak rzeczy, których osobiście nie doświadczam. Powiedzmy, że na tysiąc treningów, które wykonałem przez lata, pokonując około 4,5 tysiąca kilometrów rocznie, może tylko 3-5 razy miałem takie uderzenie endorfin. Biegło mi się wtedy łatwo, lekko i przyjemnie, było wesoło.
W większości przypadków jednak doświadczam stresu, dyskomfortu albo mam w głowie zupełnie inne myśli, coś analizuję. Można powiedzieć, że bieganie nie jest dla mnie źródłem przyjemności. Doszedłem jednak do wniosku, że chodzi o rachunek zysków i strat. Mimo wszystko, z biegania mam więcej zysków: zrzuciłem wagę, mam niesamowity poziom odporności, zdrowia, wytrzymałości. Widzę, jak zmieniła się moja psychika. To są moje osobiste korzyści.
Ale są też korzyści środowiskowe: lubię atmosferę biegów, lubię rywalizację, mogę poznawać nowe miejsca. Zacząłem więcej podróżować. Biegłem między innymi maraton w Nowym Jorku i Chicago. Nigdy w życiu nie pomyślałbym, że będę w takich miejscach. Dzięki bieganiu poznałem też nowe środowisko.
Jak sam mówisz startowałeś w wielu miejscach, ale wracając do początków, gdzie właściwie był Twój pierwszy start?
Czarek: To dosyć zabawna historia. Biegałem wtedy może od miesiąca. Było to jeszcze przed załamaniem zdrowotnym. Na biurko otrzymałem plan zabezpieczenia imprezy biegowej na 5 km. Pomyślałem sobie, że to blisko, pod Wrocławiem. Znałem organizatora, więc zadzwoniłem do niego. On chyba mnie nie poznał, nie kojarzył mnie raczej z bieganiem. Pojechałem tam. Była to bardzo lokalna impreza, wystartowało może 30 osób.
Wymyśliłem sobie, że dobrze byłoby złamać 25 minut. Włączyła się adrenalina, poniosło mnie. Byłem mistrzem na pierwszym kilometrze. Potem niestety zacząłem słabnąć. Ponieważ były to rejony, gdzie się wychowałem, pomyślałem, że jeśli się zatrzymam i będę szedł, wszyscy będą się ze mnie śmiali, bo wiedzą, kim jestem. Przyniósłbym wstyd sobie, rodzinie, policji, wszystkim dookoła. Zmotywowałem się. Dobiegłem na metę, ale byłem tak zmęczony, że później przez dwa dni nie mogłem chodzić.
W swoim pierwszym biegu okazało się, że wygrałem kategorię wiekową, ale byłem jedyny w tej kategorii. Mimo to, jak powiedział kolega, pierwsze zawody i od razu podium – na pewno przepadłem w bieganiu.
Kiedy się przekonałeś do gór, skoro na początku raczej uznałeś, że to niekoniecznie dla Ciebie? Obecnie startujesz przecież też w górskich biegach ultra.
Czarek: Tak naprawdę nigdy nie przekonałem się do gór. Biegam w górach, tu jednak musielibyśmy przejść do tematu kiedy sobie wymyśliłem, że zostanę ultrasem. Choć wiele obserwujących mnie osób mówi, że ja się tak trochę rzucam na szerokie wody, robię dużo nieprzemyślanych rzeczy, to wbrew pozorom jednak na swój sposób mam to wszystko poukładane. Nawet nim pokonałem swoją pierwszą setkę to szybciej startowałem na 47, 53 czy 64 km. Wtedy i tak trochę nie ogarniałem jeszcze, że mogę taki długi dystans przebiec. I do niej dążyłem można powiedzieć małymi krokami.
Moim głównym celem było złamanie 3h w maratonie. Góry były mi do tego potrzebne. Pozwalają budować wytrzymałość, siłę biegową. Z drugiej strony na pewnym etapie zrozumiałem, że biegi w górach to przygoda. Mogłem wydłużać dystans, rodziły się nowe cele. Był też Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich na 240 km, ale i do tego też podchodziłem etapami. Wystartowałem na 110 km, kolejnego roku na 130 km. Choć już po 110 km znajomi namawiali mnie na całość. Wolałam sprawdzić się jeszcze na 130 km.

Patrząc na doświadczenie, jaki był Twój najtrudniejszy Twój bieg?
Czarek: Na Rzeźnik Ultra był moim najtrudniejszym biegiem górskim. Ilość błota, która tam była, gdy startowałem,była wręcz dramatem. Do tego zaliczyłem wywrotkę, połamałem kije. Wyglądałem bardziej jak górnik niż biegacz. To też pokazuje jaka potrafi być przewrotność losu. W trakcie okazało się też, że zgubiłem trasę, wbiegłem na trasę biegu w parach. Nadrobiłem ok. 5 km.
Było to dla mnie ważne, bo wszystko wskazywało na to, że mogę wygrać kategorię. Na bieżąco dostawałem informację o zapasie jaki mam nad kolejnym zawodnikiem. Tyle tylko, że przez zgubienie trasy z godziny przewagi, zrobiło się tylko 15 min, a na kolejnym punkcie kontrolnym różnica między nami malała. Nie chciałem odpuścić. Ostatecznie byłem tak zajechany, że pomagano mi ściągnąć buty, wciągano mnie do samochodu. Z tydzień nie mogłem chodzić. Ten bieg zajął mi ponad 18h.
Drugim najtrudniejszym biegiem był bieg na Sky Tower. 7 min i kilka sekund spowodowało, że wyglądałem niemal tak samo jak po Rzeźniku Ultra. Na mecie wręcz wpadłem pod stół z medalami. Draganie ciała towarzyszyło mi jeszcze przez godzinę. Pokazało mi, że nie wszystko jest dla mnie. Bo tam chyba przekroczyłem granicę. Nauczyło mnie to pokory. W biegach tak trochę jest, jak nie masz pokory, to poznasz smak upokorzenia.
Dziś można Cię spotkać w Sklepie Biegacza. Zacząłeś się interesować sprzętem biegowym?
Czarek: Biegałem z Kasią kierowniczką sklepu w jednej drużynie. Akurat poszukiwany był pracownik. Miałem czas, więc aplikowałem. Miałem już nieco biegowego doświadczenia. Dziś też i mam już znacznie większą wiedzę sprzętową. Do tego mam okazję testować różne rzeczy.

Dzięki za rozmowę!
Zobacz więcej:
Bądź na bieżąco zapisz się do newslettera
Zapisz się