Dziś wiem, że warto zadbać o siebie – Eliza Łassa
Biegamy, stawiamy przed sobą różne cele sportowe – walka o wynik czy też chęć sprawdzenia własnych możliwości. Eliza Łassa ze Sklepu Biegacza postanowiła po raz pierwszy wystartować w górach oraz w kolejnym etapie zmierzyć się z dystansem ultra.
Może się wydawać, że dla kogoś, kto trenował wioślarstwo, zdobywał złote medale mistrzostw Polski, był w kadrze Polski, czy też wie już, jak smakuje królewski dystans, to nie jest nic wielkiego, tymczasem droga do tego celu wcale nie była taka łatwa. Bez wątpienia można dodać, że Eliza to kobieta waleczna, która szczególnie dziś docenia fakt, że wciąż może realizować swoje marzenia. Anoreksja, która sprawiła, że wylądowała w szpitalu w stanie zagrożenia życia, potem kilka lat walki z epizodami bulimii…, by dziś już korzystać z życia.
Poznajcie historię Elizy, będzie nie tylko o tym, czego szuka w bieganiu, ale także o akceptacji siebie. Ma również rady dla kobiet, które do tej pory wstydziły się biegać. Zapraszamy do rozmowy!
W trakcie rozmowy Eliza tryska uśmiechem i w podekscytowaniu czeka na swój pierwszy start w górach – 33 km podczas Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich.
Przed Tobą pierwszy start w biegu górskim, dotychczas biegałaś głównie na asfalcie, a z przełajów w cyklu City Trail, skąd pomysł na spróbowanie swoich sił w górach?
Eliza: Kiedyś biegałam w górach, ale głównie na obozie wioślarskim. Wyjeżdżaliśmy na południe Polski zawsze zimą, gdzie budowaliśmy bazę. Były to głównie rozbiegania, nie wiem dokładnie, ile biegaliśmy, ponieważ nie miałam wówczas zegarka. Trener kazał biegać „od – do” i tak robiliśmy. Nie skupiałam się tam na dystansie, tylko na tym, by przebiec. Podobały mi się góry, czułam w nich wolność i przestrzeń. Paradoksalnie najchętniej biegałabym zimą w górach, gdy ziemia jest otulona bielą, ale jednocześnie mam problem z marznącymi dłońmi i stopami do tego stopnia, że czasem mam problem nimi ruszać podczas biegu. Treningi zimą na razie przez to nie są możliwe, ale marzy mi się, żeby gdzieś tam powrócić nawet do narciarstwa biegowego. To było coś fantastycznego.
Na początek w drodze do celu 33 km w ramach biegu Golden Mountains Trail, potem jesienią 61 km, czego się najbardziej teraz obawiasz?
Eliza: Cieszę się na ten bieg. Wiem, że będzie ciężko, ale tak lubię. Nie boję się trasy, choć zapisując się na bieg, nie patrzyłam nawet na profil, jestem podekscytowana. Ten start będzie dla mnie wyjątkowy, bo będę biegła z mężem, który jednocześnie jest po niedawnym skręceniu kostki i kolejny raz udowadnia, że można, jeśli się bardzo chce. Dla mnie najważniejsze jednak jest to, że będziemy tam razem.
Przyznam, że najbardziej obawiam się kwestiami typowo kobiecymi. Rzadko się o tym mówi, ale nie ukrywajmy, dla kobiet nie jest to lekka sprawa, zwłaszcza że należę do tych z podejrzeniem endometriozy, więc mam bardzo silne bóle miesiączkowe, a aktualnie jestem w trakcie diagnozy. Ciężko przechodzę okres i to powoduje, że jest mi ciężko trenować regularnie w pełni sił, ponieważ są dni, kiedy jestem bardzo osłabiona. Jeśli tak się zdarzy podczas startu, może mi pójść i dwa razy gorzej. Głowa może być silna, ale gdy wszystko w tych dniach boli, to jest się troszkę ciężko odizolować od tych bodźców. Uważam, że ten temat jest bardzo pomijany, a przecież nie jest bez znaczenia. Podejrzewam, że może dlatego część kobiet nie stawia na wynik, tylko chce coś zrobić dla siebie. Tak właśnie mam obecnie. Biegam serduchem i nie zawsze chodzi o życiówki, czy podium, bo ile razy już byłam na nim, ale to nie jest najważniejsze dla mnie, tylko ludzie i atmosfera.
To, co było dla Ciebie motywacją, żeby zacząć biegać?
Eliza: Chyba biegam od zawsze, choć ta historia jest bardzo poplątana. Nie zastanawiałam się nad tym, co było faktycznym początkiem. Powiedziałabym, że bieganie tak nagle wkroczyło w moje życie już na dobre. Z bieganiem było mi zawsze po drodze – już podczas trenowania wioślarstwa na tzw. dobicie po treningu na wodzie. Pamiętam to uczucie, kiedy biegłam po głównym treningu, gdzie byłam zmęczona, a mimo to nie miałam problemu, by biec dalej, właściwie jako nieliczna do końca bez zatrzymywania się w trakcie. Wtedy docierało do mnie, że „to jest to”.
3 km sprawdziany na stadionie Zawiszy, gdy okazywało się, że byłam jedną z lepszych osób, też napędzały, a potem? Był taki moment, że uznałam – na pewno chcę biegać. To było jeszcze, jak byłam w szpitalu i mogłam wyjść na pierwszy spacer do lasu, wtedy poczułam, że chciałabym poczuć na nowo endorfiny po treningu. Gdy wyszłam ze szpitala po „wyniszczeniu zdrowotnym”, kilka miesięcy później na spontanie ukończyłam półmaraton bez szczególnego przygotowania. Nie było to w pełni mądre, ale mimo to złamałam 2h. Później zaczęło się to nakręcać samo zwłaszcza z moją grupą biegową. Nie biegałam dużo w tygodniu, zdarzały się może tylko 2 treningi, ale nie brakowało u mnie i innych sportów, wkręciłam się też i w siłownię. Las mocniej zagościł u mnie w czasie pandemii, wtedy wielu z nas uciekało tam. Odkryłam, że jest jeszcze bardziej przyjemne niż po asfalcie. Po pierwsze nie ma tyle ludzi, poza tym jest cisza, spokój, natura, czyste powietrze... Uwielbiam zapach lasu.
Aktualnie biegam więcej, ale wciąż staram się, by była to dla mnie przyjemność, a nie przymus. Dla mnie jest to bardzo ważne, żeby to rozdzielić. Moim największym motywatorem jest mąż, który pokazuje mi, że nie warto się poddawać, stale wraca do biegania mimo licznych przeciwności. Po każdym wydarzeniu, choćby niedawnym skręceniu kostki, wraca i pokazuje, że on może dalej biegać, dla mnie to jest inspirująca osoba.
Trochę już napomknęłaś, ale Ty też się przecież nie poddajesz. Dziś jesteś silną, wysportowaną kobietą, ale za sobą masz też trudną historię zaburzeń odżywiania, które sprawiły, że wylądowałaś w szpitalu w stanie zagrożenia życia, po latach mówisz już o anoreksji i bulimii odważniej, jak udało się z tym wygrać?
Eliza: Dziś już tak, choć to nie jest takie łatwe, długo bałam się w ogóle przyznać szerzej, że takie coś miało u mnie miejsce. Dopiero niedawno napisałam o tym oficjalnie na Instagramie ParkaBiega, postanowiłam się podzielić swoją historią, bo może pomoże ona innym.
Miałam różne sceny w głowie w tamtym okresie, lecz do końca też nie wszystko pamiętam, jak to się właściwie zaczęło, dlaczego tak nagle zaczęłam chudnąć. Być może to i kwestia ludzi, którzy byli w moim otoczeniu, a jestem bardzo wrażliwą osobą. Ważyłam 40 kg przy wzroście 170 cm. Lekarze nie wróżyli mi dobrze, sądzili, że to już kwestia czasu, gdy zatrzyma się moje serce, byłam w ostrym wyniszczeniu. Dla mnie ten okres jest trochę wycięty z życia, mam tylko przebłyski, choć zazwyczaj są to same przykre rzeczy. Teraz widzę, jak byłam zniszczona psychicznie, nie zależało mi już na życiu. Uznawałam, że to czas, gdy po prostu oddam trochę powietrza innym, kompletnie nie zależało mi na sobie.
Nawet nie wiem, jak to się stało, ale gdy leżąc podłączona do kroplówek, po prostu się „ocknęłam”. Zaczęłam pytać sama siebie – „co ty robisz kobieto?”. Odzyskałam wolę życia, zaczęłam jeść, nawet prosiłam rodziców, by przynosili mi dodatkowe jedzenie do szpitala. Szybko przytyłam, ale tego też nikomu nie życzę. Jadłam praktycznie cały czas z przerwami na sen, czując rozrywający żołądek, który wiecznie był nabrzmiały. Miałam jednak w sobie wolę walki, dzięki temu przytyłam do 55 kg. Lekarze jednak uważali, że to tylko chwilowe, że pewnie wyjdę ze szpitala, a i tak do nich zaraz wrócę. Przyznam, że mnie to zmotywowało, nie chciałam, by tak właśnie było. Byłam wręcz tego pewna, że nie chciałam do tego wracać.
Ten czas był trudny psychicznie. Nawet pod prysznic czy do toalety nie można było iść samemu, zawsze pod nadzorem. Nie mogłam się ruszać, czułam, że odbierają mi coś, co było przecież dla mnie ważne – nawet zwykłe spacery. Dopiero z czasem, gdy zaczęłam odzyskiwać siły i wagę, poczułam, że zaczęto pozwalać mi na coraz więcej, była większa pewność, że jak się przewrócę, to sobie nic nie zrobię. Choć mimo wszystko moje ciało nie było do tego przygotowane, a mięśnie i tkankę tłuszczową musiałam odbudować. Pamiętam, gdy chciałam się troszkę porozciągać, to uszkodziłam sobie mięsień, konsekwencje tego odczuwam momentami do dzisiaj.
Wyszłam ze szpitala, myślałam – jestem wolna, choć nie miałam pewności siebie. Dziwiłam się, że ludzie na mnie patrzą, nie sądziłam, że to dlatego, że jednak już dobrze wyglądam. Zaczęłam trenować pomału w domu, delikatnie. Choć psychicznie bywało ciężko, ze wzorowej dziewczyny ze świadectwami z paskiem, stałam się tą, która czekała na poprawki. Nie traktowano mnie też poważnie, może ze względu i na moje podejście – mimo wszystko się uśmiechałam. W głębi cieszyłam się, że żyję.
Na szczęście epizod anoreksji towarzyszył mi krótko. Wbrew pozorom zorientowałam się dość szybko, że nie tędy droga. Tyle tylko, że wydaje mi się, miałam zalążki depresji, a to z kolei wpędziło mnie z czasem w epizody bulimii. Choroba ta dotknęła mnie znacznie dłużej, a patrząc z perspektywy czasu, myślę, że nawet trwało to od 2014 do 2019 r. Nie do końca pamiętam, ponieważ to przyszło nagle. W silnym stresie reagowałam napadami na jedzenie, co doprowadzało następnie do przeciążenia żołądka, wówczas prowokowałam wymioty, bo nie mogłam tego znieść. Cieszę się jednak, że nie wymiotowałam kilka razy dziennie tak jak w przypadku części bulimików. U mnie ataki były bardzo nieregularne i zależne od sytuacji, jednak po nich nie miałam siły, nawet jak były one sporadyczne, czyli raz lub dwa razy na tydzień, lub rzadziej.
W końcu nie mogłam już tego znieść, a nie chciałam być chora, znów się doprowadzać do wyniszczającego stanu, wracając do szpitala. Najbardziej przemówił do mnie argument, że może mi pęknąć przełyk lub żołądek, że to nie jest zależne od tego, czy to robisz codziennie, czy nie. Po prostu może być taki wypadek, a to mnie przeraziło. Na szczęście w tym czasie na studiach poznałam swojego obecnego męża, miałam bardzo niską samoocenę, kompleksy na temat swojego ciała, byłam raczej wycofana, a mimo to on zaczął walczyć o mnie. Wpłynął na mnie bardzo pozytywnie, pomalutku zaczęłam wprowadzać światło zmian. Zaczęłam lubić siebie bardziej. Zanim przyznałam mu się do mojej historii z anoreksją i bulimią minął pewien czas, jednak on wszystko po prostu zaakceptował i bardzo się przejął.
Pracował cały czas ze mną nad tym, żebym miała lepszą samoocenę i żebym uwierzyła, że jestem piękną osobą, a przede wszystkim z piękną duszą, że ja mogę być dla siebie dobra. I to jest chyba najważniejsze, że w takim stanie, w jakim byłam, należy pamiętać, że na pewno nie jest się samemu. Sama tak myślałam, że jestem sama. Często osoby z zaburzeniami odżywiania, które nie radzą sobie, niestety są powiązane z depresją. Jednym słowem nie mówiąc o swoich problemach, udając do otoczenia uśmiech, chowając się w swoich kolanach, uciekają w te zaburzenia. Dziś wiem, że warto walczyć o siebie i po prostu nie słuchać się otoczenia, a przede wszystkim siebie, że naprawdę chcę żyć i mam dla kogo żyć. Życie mamy jedno i trzeba je przeżyć jak najlepiej dla siebie i czerpać z tym radość. W końcu to z samym sobą spędzimy całe życie.
Jestem też na etapie pisanie większego materiału o tym – książki, mam nadzieję, że pomoże ona i innym.
Sport – bieganie pomaga w akceptowaniu siebie, a może wręcz przeciwnie?
Eliza: Pomaga! Nie wspomniałam o tym, ale epizody biegania towarzyszyły mi nawet przed samym pójściem do szpitala. Albo raczej wydało mi się, że biegam, chociaż nie miałam siły. Pamiętam, jak mama mi powiedziała, że nie masz siły biegać. Ja do niej – „jak nie mam siły? Idę biegać!”, a ona mówi – „ty przecież prawie stoisz w miejscu”. Bieganie było jednak takie moje, tam czułam się sobą.
Po wyjściu ze szpitala i przebiegnięciu półmaratonu, pomimo że tkanka mięśniowa jeszcze się nie odbudowała – mogłam znów uwierzyć w swoją siłę. Tak naprawdę bieganie kształtuje nasze życie codzienne, nie poddajemy się, choćby nie wiem co. Pomaga też w tej samoocenie, a człowiek inaczej na siebie patrzy, zaczyna wierzyć w siebie, w swoje możliwości, bieganie jest rozwijające, możemy się poprawiać, by z czasem móc znacznie więcej.
Masz jakąś radę dla kobiet, z których niektóre przyznają, że nie biegają lub nie startują w zawodach, bo boją się oceny siebie przez innych – wyglądu, wyników?
Eliza: Myślę, że kobiety przede wszystkim muszą przestać patrzeć na inne kobiety, które biegają. Zwłaszcza na te, które trenują na co dzień. Chodzi o to, żeby znaleźć ten moment dla siebie, gdzie możemy wyjść na ten trening. Możemy postawić sobie swoje własne cele np. chcę dobiec do miejsca, które sprawia mi przyjemność i mogę tam odetchnąć. Czyli nie patrzę na kilometraż, tylko myślę o tym, że biegnę do mojego ulubionego parku, może akurat zobaczę coś nowego po drodze. Nie powinniśmy patrzeć na to, że ktoś biega szybciej, lepiej i pewniej.
Ludzie są różni, w sporcie mają różne predyspozycje. Musimy zrozumieć, że jesteśmy indywidualni. Każdy z nas do wysiłku fizycznego podchodzi inaczej. Nie ma co oceniać się i patrzeć na innych, bo człowiek by zwariował po prostu w tym świecie. I uważam, że każda kobieta jest piękna, zresztą panowie też nie powinni się porównywać. Czy ważny jest wygląd w bieganiu, czy właśnie to, co my chcemy osiągnąć dzięki temu, czyli czerpać z tego radość? Potrzeba czasu i chyba nauki takiego wyłączenia się od otoczenia.
Zazwyczaj wszyscy myślą, że biegacze to są tak stereotypowi „chudzi ludzie”, ale tymczasem jest zupełnie inaczej. Pamiętam, jak pracując w Sklepie Biegacza, przychodzili różni ludzie z przeróżną budową ciała, ale przede wszystkim z chęciami i pasją. To jest najważniejsze – robić coś dla siebie. Moja grupa biegowa powstała również z „mieszanki” osób, ale wszyscy wzajemnie się wspierają. Trzeba nabrać tego myślenia, że każdy z nas jest inny i ma swoje inne możliwości, chodzi o to, żeby się nie poddawać. Spróbować wyrobić w sobie nawyk, a już to bieganie nabierze zupełnie innego znaczenia. Grunt, żeby nie wychodzić na trasę i od razu cisnąć kilometry. Ważne, żeby sobie na spokojnie zacząć, a przede wszystkim zawsze od samego początku szukać tej radości.

A jak przestać oceniać swój "wygląd biegowy"?
Eliza: W dzisiejszych czasach każda kobieta znajdzie coś dla siebie w odzieży sportowej, by czuć się komfortowo. Przecież nie musimy biegać w najkrótszych spodenkach, lecz można wybrać coś w swoim stylu. Wielu biegaczy zaczyna od długich ubrań nawet latem, ale myślę sobie, że to jest tak, że zaczynamy od zasłoniętych strojów, ale po kilku treningach – fakt czasami trwa to dłużej – kilku miesiącach, sięgamy po nieco krótsze i śmielsze stroje. Przestajemy zwracać tak bardzo uwagę, że ktoś na mnie patrzy, przecież idziemy się wypocić na trening i zrobić coś dla siebie. Bardzo ważne, żeby kobiety zrozumiały, że tak, możemy się pocić i to jest zupełnie normalne. Najważniejsze, byśmy czuły się zadowolone i miały satysfakcję.
Na początku też biegałam w rzeczach w ogóle niedopasowanych, zakładałam wiszące koszulki, nie chciałam pokazać tego chudego ciała, bo ja się go wstydziłam. A teraz? Mam ochotę być w samym topie latem i najlepiej w najbardziej zwiewnych spodenkach, stawiających na przewiewność, bo ja po prostu się też przecież pocę, a nawet czasami sapię na treningu i wcale nie jest mi wstyd;). I przyznam, że należę do kobiet, które nie chcą schudnąć, obecne staram się nabrać więcej masy ciała.
To jeszcze na koniec, wspominałaś o treningu wioślarskim, przestałaś trenować?
Eliza: Nie podobało mi się to ciśnienie na wyniki i na pieniądze. Zniechęciłam się atmosferą, a do tego doszły bóle kolan. Dodatkowo ciągle też byłam poza domem, zdarzały się i okresy np. dwóch miesięcy. To było takie męczące. Nie byłam pewna kierunku, ale jednego razu będąc na Węgrzech, miałam rozmowę z jednym z panów, powiedział mi, że powinnam iść swoją drogą, nigdy się nie zmieniać i nie dać się zmienić.
To był taki moment, kiedy powiedziałam – „dobra, zobaczymy, co będzie, jak te bóle kolan nie ustaną, to ja wolę wrócić do jeździectwa i zacznę czerpać jeszcze większą radość”. Wróciłam do jeździectwa, jednak w pewnym momencie musiałam odpuścić ze względów finansowych, ponieważ to nie jest tani sport. Mam obecnie dwie kolejne pasje, które stanowią moją już część życia i kształtują mój charakter, a dodatkowo wkręciłam się jeszcze bardziej w bieganie i zaczęłam pracę w Sklepie Biegacza.
Dzięki wielkie za rozmowę! Powodzenia na DFBG! I do usłyszenia!
Zadbaj o biust podczas biegania. Przeczytaj również:
Bądź na bieżąco zapisz się do newslettera
Zapisz się